Mors wz. 39

Pistolet maszynowy Mors wz. 39

Polski pistolet maszynowy wz.39 konstruktorzy ochrzcili „Mors” – po łacinie „Śmierć”. Póki Mors pozostawała mitem, a w całej Polsce i nie tylko – trwały bezskuteczne poszukiwania egzemplarza, rosła legenda śmiercionośnie skutecznej broni. Jednak kiedy w końcu egzemplarz Morsa został odnaleziony, zderzenie rozbuchanego do wielkich rozmiarów mitu z siermiężną rzeczywistością okazało się bardzo bolesne.

Początek historii

W polskiej literaturze fachowej z początku lat 30.-tych XX wieku bardzo żywo komentowano doświadczenia zbierane z eksploatacji pistoletów maszynowych, podczas prowadzonych wojen, m.in. przez Paragwaj z Boliwią o prowincję Gran Chaco czy w wojnie toczonej w Chinach. Przewidziano zastosowanie tego typu broni przez jednostki Polskiej Policji Państwowej, która w 1928 roku zakupiła od Stanów Zjednoczonych 50 pistoletów maszynowych Thompson (w Polsce oznaczone jako wz.1921). Po przyjęciu do uzbrojenia pistoletu samopowtarzalnego VIS i podjęciu decyzji o uruchomieniu produkcji amunicji pistoletowej 9 mm x 19 mm Parabellum w Polsce. Policja Państwowa postanowiła postanowiła zakupić w 1936 roku partię 100 sztuk fińskich pistoletów maszynowych Suomi, strzelających właśnie tym nabojem. Jak nowa koncepcyjnie była to wówczas broń, świadczą chociaż w Polsce problemy z jej nazewnictwem – ponieważ pistolet samopowtarzalny, jak nazywano wówczas „pistolety automatyczne”, to jednak dla nowej broni trzeba było wybrać nowe określenie. W latach 20.-tych XX wieku powszechnie przyjmowano termin – „pistolet maszynowy”, stanowiącego kalkę niemieckiego „Maschinenpistole”, ale w latach 30.-tych ta nazwa nie wydawała się wówczas dość polska i zaczęto lansować termin – „pistolet szybkostrzelny”. W odróżnieniu od Polskiej Policji Państwowej – Wojsko Polskie pozostawało dalej w terminologii – „pistolet maszynowy” i w końcu to właśnie tej nazwy używamy do dziś.

Mimo bardzo pochlebnych recenzji w prasie fachowej pistolety maszynowe długo przecierały sobie drogę do uzbrojenia w jednostkach Wojska Polskiego. Tutaj przyczyną wydaje się, powszechny wówczas w armiach całego świata zamęt koncepcyjny i niepewność co do rzeczywistych możliwości tej broni. Dominowały wówczas dwie główne koncepcje taktyczne użycia tego typu broni: broni defensywnej – przeciwszturmowej oraz broni ofensywnej – szturmowej. Ta pierwsza przeznaczała pistolet maszynowy do prowadzenia bardzo intensywnego ognia do atakujących w chwili, gdy obrońcy szykowali się do odrzucenia wroga granatami lub zakładali bagnety na lufy, a więc w momentach gdy siła ognia drużyny piechoty drastycznie malała, ułatwiając zadania nacierającym siłom przeciwnika. Była to koncepcja, która przyświecała twórcy pierwszego w historii pistoletu maszynowego; włoskiego Ville-Perosa z 1915 roku. Broń ta, podwójnie sprzężona – zaopatrzona w tarczę ochronną jak ciężki karabin maszynowy i posiadając dwunożną podstawę, w żaden konkretny sposób nie nadawał się do prowadzenia działań ofensywnych. Druga koncepcja narodziła się, kiedy impas frontu zachodniego doprowadził do wojny pozycyjnej, której nie walczyło się działaniami manewrowymi – zagarniając teren, ale szturmami o zdobycie linii okopów przeciwnika , aby przesunąć front o kilkadziesiąt metrów. Wąskie okopy często uniemożliwiały obsługiwanie w nich długich karabinów powtarzalnych, dlatego też okazało się, że brakowało odpowiedniej broni, lepiej nadającej się w zwartym starciu na bliską odległość. Tę lukę miał właśnie wypełnić pistolet maszynowy, a przeznaczenie uznawanych dziś za klasyczne wzory tej konstrukcji Hugo Schmeissera – Maschinenpistole 18.I oraz Oscara V. Payne’a, później po zmianach stając się konstrukcją pistoletu maszynowego Thompson – najlepiej oddają nazwy, nadane im przez użytkowników. Niemcy swoje produkowane przez zakłady T. Bergmanna – Schmeissery – nazywali „Kugelspritze” – „Sikawka na kule”, natomiast Amerykanie swoje Thompsony – „Trench Broom” – „Miotłami okopowymi”. Tylko niemiecki pistolet maszynowy przed końcem Wielkiej Wojny wszedł do masowej produkcji, ale i jemu nie było dane odegrać większej roli w tym konflikcie. Obie konstrukcje ścierały się przez cały okres międzywojennych i trzeba, było dopiero kolejnej wojny o charakterze światowym, by obie zweryfikować, a potem odesłać do lamusa wraz z pojawieniem się karabinu automatycznego na nabój pośredni.

Spośród zgłaszanych w połowie lat 30.-tych licznych ofert pistoletów maszynowych, dano pierwszeństwo projektowi krajowemu, dziełu opromienionych sławą twórców pistolety samopowtarzalnego VIS – Jana Skrzypińskiego i Piotra Wilniewczyca. Była to broń, która koncepcyjnie odpowiadała dla broni defensywnej, zaopatrzono podobnie jak fiński pistolet maszynowy Suomi – w pionowo usytuowany magazynek i szybko-wymienną lufę. Projekt przedstawiał pistolet działający na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, zaopatrzony w podobny do użytego we wczesnych modelach pistoletów Suomi dźwigniowy przełącznik rodzaju ognia i powszechnie wówczas dla pistoletów maszynowych stosowane powszechnie łoża drewniane ze stałą kolbą typu karabinowego. Projekt był na papierze obiecujący, ale wymagał jeszcze przeprowadzenia realizacji, co musiało potrwać kilka lat. Paradoksalnie, było to w Wojsku Polskiemu na rękę, bo dawało czas na dopracowanie odpowiedniej koncepcji taktycznej użycia nowej broni.

Kiedy jednak papierowy model zamienił się na wykonany ze stali i drewna funkcjonalny model, okazało się tym razem, że tandem twórców pistoletu VIS – intuicja zawiodła. Wyniki przeprowadzonych prób okazało się katastrofalne. Wprawdzie pistolet maszynowy posiadał olbrzymią szybkostrzelność teoretyczną – 1200 strz./min., co jak przyznaje Wilniewczyc, było założeniem konstrukcyjnym – reklamówki pistoletu maszynowego Thompson wz.1921 – przedstawiały jego największą wadę, jak i jego zaletę. Twórcy polskiej broni chcieli jak najbardziej pobić w tym Amerykanów, którzy podawali szybkostrzelność teoretyczną jako 1500 strz./min. – nota bene, całkowicie wyssaną z palca. Rezultat była taki, że przy użyciu magazynka pudełkowego o pojemności 24 nabojów (uwarunkowanej pojemności paczki amunicji do pistoletu VIS, która z kolei wynikała z przyjętej jednostki ognia do tego pistoletu, wynoszącej trzy ośmionabojowe magazynki) wystrzelenie pełnego magazynka jedną serią trwało zaledwie 1,25 sekundy. Oczywiście, o dającym się zaakceptować rozrzucie tego typu broni przy ogniu ciągłym nie mogło być nawet mowy. Tum nie mniej komisja wojskowa w owej broni doszukała się pewnych perspektyw na przyszłość i zaleciła wprowadzenie zaproponowanych przez siebie zmian w konstrukcji.

Zmiany te do konstrukcji pistoletu maszynowego wprowadził zespół młodych konstruktorów Biura Studiów Warszawskiej Państwowej Fabryki Karabinów – ten sam, który stworzył testowany model. . Nominalnie przewodził mu Piotr Winiewczyc, a pod jego kierownictwem pracowali m.in. Feliks Modzelewski – prawdziwy twórca pistoletu VIS i Jerzy Podsękowski – późniejszy twórca (w Wielkiej Brytanii) pionierskiego kompaktowego pistoletu maszynowego MCEM 2, który stał się m.in. inspiracją dla czechosłowackiego SA vz. 46 czy izraelskiego Uzi. Bazą ich poczynań, poza zaleceniami komisji wojskowej były także wyniki prób eksploatacyjnych kilku typów pistoletów maszynowych, bardzo popularnych w Europie, które na wiosnę 1937 roku Instytut Techniczny Uzbrojenia przeprowadził przy pomocy słuchaczy Szkoły Piechoty w podwarszawskim Rembertowie. W ich trakcie tstowano zalety i wady szwajcarskiego pistoletu maszynowego SIG Neuhausen (kopii Maschinenpistole 18.I Schmeissera), fińskiego Suomi konstrukcji Aimo Johannesa Lahtiego, niemieckiej Ermy EMP i amerykańskiego pistoletu maszynowego Thompson Model 1928, poszukując charakterystyk, do których osiągnięcia należało dążyć w konstruowaniu własnej broni tej klasy. Za najlepszą broń tego typu i pewien wzorzec charakterystyk użytkowania przyszłej broni uznano konstrukcję niemiecką Erma EMP konstrukcji Heinricha Vollmera. Jedyną wówczas zauważoną wadą EMP był poziomy układ magazynka, utrudniający strzelanie w niektórych pozycjach, zwłaszcza tam gdzie trzeba się było składać przy ścianie, np. wychylając się z okna. Przy strzelaniu w prawo istniało niebezpieczeństwo odbicia się łuski z powrotem do okna wyrzutowego i doprowadzenia do zacięcia broni, a przy strzelaniu w lewo strzelec musiał się nadmiernie wychylać, gdyż sterczący magazynek przeszkadzał w przytuleniu się do ściany. Jak z tego widać, u naszych przedwojennych decydentów Sten nie miałby żadnych szans.

Jesienią 1937 roku gotowy jest pierwszy prototyp nowej, gruntownie przekonstruowanej wersji krajowego pistoletu maszynowego – już nie bezimienny, jak pierwszy model, gdyż w międzyczasie polskiemu pistoletowi maszynowemu nadano nazwę „Mors”. 15 lutego 1938 roku twórcy koncepcji Morsa uzyskali w Urzędzie Patentowym polski patent numer 56 390 – niestety w UP RP nie zachował się jego egzemplarz, podobnie jak dodatkowego patentu 61 051 z 14 kwietnia 1939 roku na opóźniacz pneumatyczny.

Poprawiony prototyp poddano wyczerpującym, długotrwałym próbom w Instytucie Badań Balistycznych. Kulminacją badań była przeprowadzona w kwietniu 1938 roku próba porównawcza Morsa w EMP. Wyniki porównania był nadal niepomyślny dla samego Morsa. Celność prowadzona zarówno w ogniu pojedynczym, jak i maszynowym określono jako „mocno niezadowalającą”, obwiniając o to zbyt krótką lufę (była ona krótsza o 110 mm od EMP). Prędkość początkowa wystrzeliwanego z Morsa pocisku była niższa o 12 m/s od EMP. Strzelcy testowi narzekali też na przeziernikowy celownik broni – podobnie jak w przypadki pistoletu samopowtarzalnego VIS przyzwyczajenia okazały się jednak silniejsze od samego rozsądku i zalecono zmianę przyrządów celowniczych na klasyczne, otwarte o obrysie pryzmatycznym. O obniżoną celność obwiniono nietypowy obraz przyrządów celowniczych, krótszą linię celowniczą i luźno osadzoną (bo szybkowymienną) lufę, ale nadal wysoka szybkostrzelność, też nie poprawiała całej sprawy. Była ona wprawdzie niższa niż w pierwszym modelu, ale nadal przewyższała 750 strz./min., podczas gdy Erma strzelała z szybkostrzelnością 520 strz./min. Kolejne zalecenia komisji, wymiana „nadmiernej sztywnej” sprężyny powrotnej i przedłużenie drogi zamka ze 109 mm do co najmniej 120 mm, jak w Ermie, miały na celu właśnie jej zmniejszenie.

Sporo zastrzeżeń budziła forma oprawy pistoletu maszynowego. Kolbę uznano za nadmiernie długą, co idąc w parze z zbyt wysuniętym przodem – pozycją przedniego uchwytu, miało się w znaczący sposób przyczyniać do utrudnionej kontroli nad bronią w czasie strzelania seriami. Wynikało to z nowatorskiego rozwiązania przedniego chwytu, który mieścił wewnątrz gniazdo magazynka – jak się wydaje to odrzucone rozwiązanie zainspirowało Podsękowskiego w 1944 roku do umieszczenia magazynka wewnątrz chwytu MCEM 2.

Oczywiście Mors okazał się bronią daleką od ideału, choć z drugiej strony postęp konstrukcji był wyraźny i dobrze rokował na przyszłość. Wyniki prób spowodowały zainteresowanie nową bronią ze strony Inspektoratu Broni Pancernej (IBPanc), od dawna poszukującego idealnej broni do uzbrojenia załóg czołgów i czołgów rozpoznawczych. Warto przy tym pamiętać, że to właśnie te ostatnie, lekko opancerzone, uzbrojone w jeden ciężki karabin maszynowy Hotchkiss wz.25 kalibru 7,92 mm – bez wieżowe czołgi rozpoznawcze TK-3/TKS, wielkości Fiata Seicento, stanowiły w Wojsku Polskim największa liczebnie część naszych ówczesnych sił pancernych. Ciasnota w nich panująca nie pozwalała na swobodne posługiwanie się wewnątrz karabinkiem Mausera, toteż zasadniczym uzbrojeniem pancerniaków były jedynie pistolety samopowtarzalne, m.in. VIS, do których od 1936 roku obiecywano im dostawne kolby. Była to broń dobra, ale jeśli miała stanowić jedyne uzbrojenie przebijających się w kierunku swoich sił polskich pancerniaków, to ich siła ognia była raczej niewystarczająca. Tutaj koncepcyjnie znacznie lepszy pistolet maszynowy, ale tych w Wojsku Polskim nie było na uzbrojeniu, a w grę wchodziła ilość zbyt duża, aby Sztab Generalny zaaprobował tego typu zakup, jak na Wojsko Polskie mocno niestandardowej broni – tak jak to było w oddziałowych żandarmerii, która w 1936 roku zakupiła 50 egzemplarzy amerykańskich pistoletów maszynowych Thompson Model 1928. Polskim czołgistom nie pozostało nic innego jak czekać na wyniki prób z Morsem – która po wprowadzeniu do produkcji seryjnej, mieli być na czele kolejki do nowej broni. Początek wydawał się obiecujący. Pierwszy Mors miał długość całkowitą 828 mm, co miało stanowić graniczną wartość, którą jeszcze można było zaakceptować. Wydawało się, że sam pistolet maszynowy jest już na wyciągnięcie ręki i wymaga jedynie drobnego dopracowania, ale to nie było takie proste.

Mors 2

Rezaultatem realziacji zaleceń po próbach Morsa było powstanie prototypów dwóch wariantów poprawionego pistoletu maszynowego – Morsa 2. Oznaczone jako Model Nr. 1 i Nr. 2, różniły się od siebie rozwiązaniem mechanizmu spustowego, przyrządów celowniczych i zaczepu magazynka. Kolejna tura prób doprowadziła do odrzucenia Modelu Nr. 1 zaopatrzonego podobnie jak poprzednie wersje, w przełącznik rodzaju ognia. Do dalszego rozwoju został wybrany Model Nr. 2, po raz pierwszy zaopatrzony w oddzielne spusty do ognia pojedynczego i maszynowego. Nie były to jedyne zmiany, jakie zostały zastosowane w Morsie 2. Lufę pistoletu maszynowego wydłużono do 270 mm, co znacznie poprawiło celność prowadzonego ognia pojedynczego, Wpłynęło to również na ściślejsze pasowanie wymiennej lufy – co jednak postawiło szybkość jej wymiany pod sporym znakiem zapytania. Prędkość wylotowa pocisku wzrosła do poziomu porównywalnego do EMP, wydłużenie drogi zamka i osłabienie sprężyny powrotnej obniżyło szybkostrzelność teoretyczną do ok. 600 strz./min. Przekonstruowano oprawę, oddzielając chwyt przedni od magazynka. Nadal bardzo wyraźnie zaznaczało się zaopatrzenie w pistolet maszynowy Erma EMP – chwyt był bardzo podobny do zastosowanego w niemieckiej broni, a samo podobieństwo wzmocniło jeszcze umieszczenie w jego wnętrzu teleskopowej podpórki , jak we wczesnych prototypach Maschinenpistole 30 Vollmera. Mimo tych wszystkich zmian, polska broń nadal miała średni rozrzut większy o 40% od niemieckiej. W stosunku do poprzedniego stadium rozwoju pistoletu maszynowego, postęp był wprawdzie kolosalny, rozrzut prowadzonego ognia Morsa 2 był dwu-krotnie lub nawet trzy-krotnie mniejszy od pierwotnej konstrukcji Morsa, ale seriami na odległość 200 mm nadal dwu-krotnie lub trzy-krotnie większy niż w niemieckim EMP. Niestabilność broni przy strzelaniu seriami sprawiała, że pionowy rozrzut był niemożliwi do zaakceptowania – i jeszcze rósł przy zastosowaniu podpórki, która przecież miała poprawiać celność.

Muzeum Wojska Polskiego – Warszawa

Wojskowa komisja uznała, że to wina nadal nadmiernej szybkostrzelności i zbyt małej, a to tego nierówno rozmieszczonej masy samej broni,. Istotnie, sam Mors 2 był lżejszy od poprzedniego modelu o 690 g (3,95 kg przy 4,64 kg), a od EMP o 520 g. Zalecono zbicie szybkostrzelności do 500 strz./min. I zwiększenie masy do minimum 4,25 kg, o ile to możliwe poprzez użycie cięższej lufy. Cięższa lufa o grubszych ściankach mogła przy tym nie tylko wpłynąć na lepszy rozkład masy samej broni, ale także ograniczyć konieczność wymiany lufy przez zwiększenie jej pojemności cieplnej . Niestety w Polsce nie znalazł się wtedy nikt na tyle mądry, aby zrozumieć, że przy tej okazji zniknęła w ogóle konieczność dalszego utrzymania nikomu (poza wynalazcami, którzy mnożyli zastrzeżenia patentowe) – niepotrzebnej już możliwości szybkiej wymiany lufy w broni. Poza Morsem jedynie fiński Suomi posiadał szybko-wymienną lufę, gdyby to było naprawdę przydatne, wymienne lufy miałyby wszystkie pistolety maszynowe.

Mors 3

Kolejny, już czwarty, całkowicie przekonstruowany prototyp pistoletu maszynowego, noszący oznaczenie Mors 3, był rozwinięciem Morsa 2 Model Nr. 2 pod względem zaleceń komisji. Po przeprowadzeniu prób fabrycznych wojsko zamówiło 10 stycznia 1939 roku w PWU-FK partię trzech prototypowych egzemplarzy do prób kwalifikacyjnych.

Rezultaty były tym razem znacznie lepsze. Dzięki wydłużeniu zamka i zwiększeniu jego masy oraz dodaniu kolejnego zapożyczenia z EMP w postaci pneumatycznego opóźniacza, szybkostrzelność teoretyczna spadła do około 450 strz./min., co z dzisiejszego punktu widzenia może się wydawać lekką przesadą. Celność ognia seriami wzrosła znacznie, pozwalając nareszcie na wyrównanie wyników z niemieckim EMP. I znów by się mogło wydawać, zabrakło kogoś mądrego, który mógłby zauważyć, że przy tej szybkostrzelności jakakolwiek forma przełącznika rodzaju ognia, czy to dźwigniowego lub jak tutaj zastosowania systemu dwu-spustowego była po prostu kolejnym mało potrzebnym gadżetem, który tylko komplikował całą konstrukcję. Sprawny strzelec bardzo łatwo, przy tej szybkostrzelności opanował by możliwość prowadzenia ognia pojedynczego.

Mimo to broń została przyjęta do uzbrojenia Wojska Polskiego, bez zalecenia dalszych zmian w konstrukcji broni, ponieważ wszystko wskazywało na wybuch nowego konfliktu z Niemcami. Komitet Zakupów Uzbrojenia zamówił w PWU-FK partię próbną 36 egzemplarzy „9 mm pistoletów maszynowych wz.39 Mors”, wycenionych na 2500 zł każdy. Termin dostawy był bliski – wyznaczony na 15 kwietnia 1939 roku, ale oczywiście nie został dotrzymany. Pistolety maszynowe trafiły wreszcie do zamawiającego dopiero 3 czerwca 1939 roku. Próby wojskowe, z konieczności mocno okrojone, prowadzone były w 39. Dywizji Piechoty, siłach Żandarmerii Wojskowej i w rembertowskim 3. Samodzielnym Batalionie Strzelców.

Pojawienie się i przyjęcie do uzbrojenia pistoletu maszynowego Mors wz.39 było silnym ciosem dla polskich czołgistów. Od czasu, gdy postanowili zaczekać na wyniki przeprowadzonych prób, Mors wydłużył się jak „nos Pinokia” – ostatecznym wynikiem prowadzonych prac konstrukcyjnych, nie była broń o całkowitej długości 828 mm, lecz już 970 mm, czyli była to broń, która była zaledwie o cztery centymetry krótsza od standardowego karabinu powtarzalnego kbk wz.29 systemu Mausera. W tej sytuacji bardzo szybko powrócono do koncepcji stosowania do pistoletu VIS drewnianej przyłączanej kolby, która na wiosnę 1939 roku miała wejść do produkcji, ale najprawdopodobniej już nie zdążyła.

Produkcja partii próbnej pistoletów maszynowych Mors wz.39 dowodzi, że PWU-FK uruchomiła linię produkcyjną do ich wytwarzania, możliwe więc, że prócz tych 3 egzemplarzy testowych i 36 sztuk przeznaczonych na próby wojskowe, powstały jeszcze jakieś inne egzemplarze, być może używane podczas toczących się walk obronnych w polskiej stolicy. Nie zachowały się jednak żadne dokumenty, które mogły by to potwierdzić lub obalić.

Autor – zdjęcia: Dawid Kalka

Muzeum Wojska Polskiego – Warszawa

Opis konstrukcji

9 mm Pistolet maszynowy Mors wz.39 jest bronią działającą na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, strzelającą z otwartego zamka z oddzielnymi językami spustowymi do ognia pojedynczego i maszynowego, wymienną lufą, zaczepem zamkowym, pneumatycznym ogranicznikiem szybkostrzelności i teleskopową podpórką w uchwycie. Podpórka jest zamontowana w środku ciężkości rozładowanej broni – na twardym podłożu można go na niej postawić, ale założenie pełnego magazynka musi tę równowagę naruszyć. Przy strzelaniu sposób jej umieszczenia musiał wpływać na wzmocnienie podrzutu lufy – to właśnie dlatego, że pomimo obecności w prototypach pistoletu maszynowego Vollmera, podpórka zaniknął w seryjnych EMP. Sama podpórka składa się z trzech członów, z których jeden jest na stałe połączony z bronią i stanowi on oś drewnianego chwytu przedniego. Pozostałe dwa, o malejącej średnicy, są w pierwszy człon wsunięte, a człon dolny zaopatrzony jest w okrągłą stopkę, która opiera się całość o podłoże. Stopka ta służy także jako uchwyt do rozkładania podpórki. Wywlekanie podpórki nie należy do łatwych zadań, tuleje są spasowane bardzo ściśle i większość prób jej rozłożenia kończy się wyrwaniem całości z chwytu, zamiast rozłożeniem. Trzeba się nauczyć wyciągać ją krótkimi skokami – puszczać natychmiast, gdy przestajemy napotykać opór. Jej składanie też nie bywa proste – każda tuleja blokowana jest występami na dwóch sprężynujących językach wyciętych w jej górnej krawędzi. Języki są wąskie i sztywne – najlepiej mieć tutaj długie i mocne paznokcie, by je wcisnąć i wepchnąć na powrót jedną tuleję w drugą, a potem powtórzyć to samo raz jeszcze.

Jak na broń wyposażoną w tak wiele pomysłowych rozwiązań. Mors jest zadziwiająco słabo zabezpieczony. Jedynym bezpiecznikiem, jaki został wyposażony pistolet maszynowy jest wycięcie blokujące rękojeść napinania w tylnym położeniu zamka. Nic nie zabezpiecza broni przed jej mimowolnym odpaleniem na skutek inercji zwolnionego zamka – ale to akurat bardzo powszechna nawa pistoletów maszynowych powstałych w dekadzie lat 30.-tych XX wieku.

Mechanizm spustowy posiada oddzielne spusty dla prowadzenia ognia pojedynczego i maszynowego, podobnie jak zastosowano we francuskim ręcznym karabinie maszynowym Chatellerault czy we włoskich pistolecie maszynowym Beretta M938A. Przedni spust służy do strzelania seriami. Ściągnięcie go powoduje ruch także tylnego spustu służącego do prowadzenia ognia pojedynczego, przy czy przerywacz usuwa się z drogi zamka. Przy ściąganiu spustu tylnego, przedni pozostaje na swoim miejscu, a przerywacz zostaje uniesiony, znajdując się na drodze zamka, aby przerwać działanie mechanizmu po pierwszym strzale. Przerywacz uruchamiany jest przez zamek powracający w tylne położenie. Po wystrzeleniu ostatniego naboju z magazynka zamek pozostaje otwarty, a dokonuje tego mechanizm złożony z 10 części.

Mechanizm działa następująco – podajnik pustego magazynka unosi prawe ramię dźwigni, która unosi lewę ramię zaczepu zamkowego. Powracający zamek uderza w zaczep, przesuwając go w przód o 3 mm – na co pozwalają owalne gniazda osi w ściankach obudowy mechanizmu spustowego. Pchany przez zamek układ dźwigni obraca pomocniczy zaczep magazynka na osi. Oś obracając się naciska z kolei na górne ramię zaczepu magazynka, odsuwając zaczep od pudełka magazynka. Co ciekawe to niemal jedyny sposób na zwolnienie magazynka z tej broni – zaczep jest wąski i ukryty w wąskim wycięciu łoża. Strzelec musi użyć jakiegoś przedmiotu, np. monety, by móc go zwolnić. Zwolniony magazynek wcale nie wypada z broni, ponieważ jest utrzymywany w gnieździe przez zaczep pomocniczy, jak i płaską sprężynę wewnątrz gniazda, której jedynym zadaniem jest właśnie zatrzymanie zwolnionego magazynka. Usunięcie go całkiem wymaga wyciągnięcia, co dodaje dodatkową czynność i spowalnia samą wymianę magazynka. Co bardzo ciekawe prototypowe egzemplarze Morsa z magazynkiem w przednim uchwycie miały na nim dźwigienkę, którą można było tę sprężynę odsunąć od magazynka i wtedy magazynek po zwolnieniu wypadał z broni. Wyjęcie magazynka pozwala pomocniczemu zaczepowi opaść do pozycji, w której pudełko pełnego magazynka popchnie go naprzód, unosząc lewe ramię zaczepu i zwalniając zamek. Ten pod wpływem sprężyny powrotnej przesuwa się kilka milimetrów do przodu, napotykając na zaczep spustowy i broń ponowni gotową do oddania strzału. W tym samym czasie sprężyna zaczepu magazynka sprawi, że wszystkie części układu zaczepu zamkowego wrócą na pozycje wyjściowe. A co na to wszystko warunki polowe – piach, kurz, błoto?

Kolejnym ciekawym, lecz też bezużytecznym urządzeniem jest pneumatyczny opóźniacz. W skrajnym przednim i tylnym położeniu części otwory pozwalają powietrzu swobodnie wpływać i wypływać z przestrzeni wewnątrz zamka i tulei opóźniacza, ale w czasie trwania ruchu zamka są one zamknięte. W czasie ruchu zamka do przodu powoduje to powstanie próżni, a w drodze powrotnej powietrze wewnątrz zamka jest sprężane, w obu przypadkach przynajmniej teoretycznie spowalniając zamek. Badania przeprowadzone w latach 90.-tych udowodniły, że fakt zmniejszenia szybkostrzelności jest spowodowane raczej zwiększeniem masy zamka i przełożeniem jego drogi.

Podobnie dyskusyjne jest zastosowanie wymiennej lufy. Jednostka ognia dla Morsa wz.39 wynosiła tylko trzy magazynki o pojemności 24 nabojów każdy. Szybkostrzelność wynosiła ok. 450 strz./min. – nawet w prowadzeniu ognia ciągłego z szybkimi wymianami magazynków, przegrzać masywną lufę było by bardzo ciężko. Sami przedwojenni oficerowie chyba zdawali sobie też z tego sprawę, dlatego w ustalonym w kwietniu 1939 roku spisie wyposażenia indywidualnego, przeznaczonego dla każdego użytkownika Morsa, jest brak zapasowych luf.

Sama wymiana, choć oczywiście możliwa do przeprowadzenia na polu bez użycia narzędzi też mimo wszystko nie było sprawą łatwą, lekką i przyjemną. Teoretycznie do tego celu wystarczy obrócić skrzydełko łącznika komory zamkowej w prawo o 180 stopni, a następnie pochylić broń lufą naprzód, by ta pod własnym ciężarem wypadła z gniazda. W Morsie Nr. 38 lufa siedzi ciasno w gnieździe wymaga mocnego szarpnięcia bronią, by wreszcie wypadła – za to wtedy trzeba uważać na stopy, bo jest ciężka i zakończona stożkowym wylotem, może sobie krzywdę zrobić. A to była wymiana zimnej lufy eksponatu muzealnego – przeprowadzona w latach 90.-tych XX wieku, a co dopiero wymiana lufy rozgrzanej do czerwoności na polu walki. W dodatku same wkładanie lufy do osłony nie jest takie proste, jak jej wyjmowanie. Mocowanie trzpieniem łącznika wprowadzanym w wycięcie tylnej części lufy, a nie kołnierzem na niej, jak w fińskim pistolecie maszynowym Suomi, spowodowało, że musi być ona włożona w ściśle określonym położeniu. Zachowanie go wymusza kołek umieszczony w gnieździe lufy, który musi trafić w wąski kanał wycięty na samej lufie. Kołek ten jest umieszczony głęboko wewnątrz osłony lufy, co zmusza do ostrożnego celowania lufą. Tak naprawdę to strzelec Morsa ma tylko jedną próbę, bo nieprawidłowo wrzucona do osłony lufa zaklinuje się o kołek, a z osłony będzie wówczas wystawał tylko stożkowy wylot lufy, za który nie ma jak złapać palcami, żeby go skorygować. Do ustalania współosiowości kołka i kanału służy wycięcie w dolnej części osłony lufy, każdy kanał musi się pokazać w wycięciu, a wtedy mamy gwarancję, że lufa wejdzie na swoje miejsce. Tylko, że po ciemku nie ma szans na skorzystanie z tego sposobu.

Jednak sama konstrukcja Morsa powoduje jednak, że jego rozkładanie częściowe jest bardzo łatwe. Wystarczy trzpień łącznika obrócić o 90 stopni w lewo i wyjąć ze szkieletu. To umożliwia rozłączenie komory zamkowej z łożem, po czym można wyjąć do tyłu urządzenie powrotne z opóźniaczem, a do przodu lufę. Zwolnienie nacisku żerdzi sprężyny powrotnej na wycięcie pozycjonujące rękojeści napinania pozwala wyjąć tą ostatnią z komory zamkowej, po czym zamek również daje się wyjąć do tyłu z komory zamkowej i to kończy rozkładanie niezbędne do rutynowego czyszczenia.

Mors – jego dalsze dzieje

Mors jak to bywa w polskiej historiografii – należał do broni niemal mitycznej, o której w praktyce każdy entuzjasta broni strzeleckiej w Polsce słyszał, ale nie było żadnej możliwości trzymania jej w rękach,aby móc odpowiednio skonfrontować jej realne możliwości z krążącymi o niej opiniami. Do całego tego zamieszania mocno przyczynił się sam Wilniewczyc, który w okresie powojennymn, kiedy we swoich mocno podkoloryzowanych wspomnieniach zamieszczonych w Muzealnictwie Wojskowym z 1959 roku, obszedł się z nim podobnie jak z VIS-em, umieszczając wiele często bardzo dyskusyjnych stwierdzeń, dających asumpt do dalszej mitologizacji Morsa. Wspomnieniom towarzyszył rysunek rysunek złożeniowy i przekrój prototypowego Morsa – z przełącznikiem rodzaju ognia, przeziernikowym celownikiem, krótką lufą i chwytem przednim obejmującym magazynek broni. Przez lata uchodził on za podobiznę ostatecznej wersji broni – nawet mimo umieszczenia w podpisie zastrzeżenia, że to tylko „jeden z wczesnych wariantów”.

Od śmierci Wilniewczyca, co nastąpiło w 1960 roku – Muzeum Wojska Polskiego przy współpracy z warszawskim dziennikiem „Express Wieczorny”, prowadziło zakrojone na szeroką skalę poszukiwania Morsa, którego w uznano, za najbardziej znaczące osiągnięcie polskiej przedwojennej zbrojeniówki. Przez 23 lata mimo stosunkowo licznych sygnałów z kraju, nie natrafiono na żaden ważny ślad, aż wreszcie w 1983 roku Mors wz.39 odnalazł się w Moskwie, w Centralnym Muzeum Sił Zbrojnych Związku Radzieckiego i to od raz w dwóch egzemplarzach.

Droga, jaką przeszły Morsy, aby trafić do muzealnego magazynu pozostaje wciąż bardzo nie jasna. Jedyny dotyczący tego dokument stwierdza, że broń została przekazana z jednego z instytutów badawczych broni strzeleckiej w latach 50.-tych wraz z około 100 egzemplarzami innych typów broni strzeleckiej. Nie do końca wiadomo, czy broń została zdobyta na Polach (co jest bardziej prawdopodobne) czy na Niemcach, ale fakt, że obie bronie posiadają kolejne numery seryjne, zdaje się wskazywać na to, że mogły zostać zdobyte w jakimś magazynie (polowym?), a nie na polu walki. Pistolety maszynowe noszą numer 38 i 39, były to więc ostatnie egzemplarze z partii przeznaczonej do prób wojskowych, jak pamiętamy było ich 36 sztuk, które zamówiono po przeprowadzonych testach starszych 3 egzemplarzy pistoletów maszynowych Mors 3. Mors Nr. 38 został przekazany do Muzeum Wojska Polskiego. Stan zachowania broni jest dobry, lecz brakuje w nim kilku istotnych elementów. Żaden z moskiewskich Morsów nie posiadał magazynka, toteż taki magazynek w broni Nr. 38 Muzeum Wojska Polskiego jest repliką, także sama lufa nie jest oryginalna, dorobiona ściśle według wzoru z egzemplarza Nr. 39, który pozostał w Moskwie, Stożkowe zakończenie z poprzecznym podcięciem zdaje się wskazywać na możliwość mocowania jakiegoś urządzenia wylotowego, ale brak wiadomości o istnieniu takowego. Brakuje ramienia celownika krzywiznowego i sprężyny zaczepu spustowego, a sprężyna spustu jest złamana.

Ostatecznie dwa egzemplarze znalazły się w Związku Radzieckim, pierwszy – opisany już Nr. 39 w Moskwie, drugi – Nr. 19, który znajduje się obecnie w Petersburgu. Oba nie posiadają uchwytu z teleskopową podpórką, która została użyta do eksperymentalnych wersji karabinków automatycznych rodziny AK.

Po latach znalazł się też czwarty egzemplarz, bardzo niekompletny, gdzie m.in.: poznawiony jest całego mechanizmu spustowego, zamka i magazynka, oznaczony numerem seryjnym 13. Broń znajdowała się Muzeum Wojska w Budapeszcie. W dniu 26 czerwca 2013 roku w Ambasadzie RP w Budapeszcie dyrektor węgierskiego Muzeum i Instytutu Historii Wojskowej wręczył Ministrowi Spraw Zagranicznych Radosławowi Sikorskiemu wspomniany egzemplarz broni. Został on następnie przekazany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych do bydgoskiego Muzeum Wojsk Lądowych jako długoterminowy depozyt.

Podsumowanie konstrukcji

Polski pistolet maszynowy Mors pozostaje ciekawą konstrukcją, obfitującą w niecodzienne rozwiązania, których przydatność, a wręcz sens zastosowania, budzą jednak sporo wątpliwości. Na tle powstających w tym samym czasie pistoletów maszynowych przyszłych stron wojujących podczas II Wojny Światowej (a jest przecież niemal rówieśnikiem niemieckiego Maschinenpistole 38), jawi się jednak jako konstrukcja przestarzała i nadmiernie skomplikowana technicznie (jak na warunki produkcji seryjnej czasu pokoju, a co dopiero warunków wojennych), zdradzająca brak zrozumienia rzeczywistej roli pistoletu maszynowego. Powstający w 1939 roku, niejako konkurencyjny PMD – pistolet maszynowy dywersantów, ze swoją stałą lufą, składaną kolbą i niewielką ilością części składowych zapewne okazał by się wtedy konstrukcją znacznie bardziej przydatną i uniwersalną, ale poza wzmiankami o prowadzonych pracach brak dowodów na to, że kiedykolwiek powstał chociaż jeden egzemplarz. To zaś sprawia, że sam Mors tak naprawdę pozostaje jedynym polskim pistoletem maszynowym stworzonym przed II Wojną Światową i choćby z tylko tego powodu zasługuje na trwałe miejsce w historii polskiej myśli konstrukcyjnej broni strzeleckiej.

Podstawowe dane taktyczno-techniczne

  • Państwo: II Rzeczpospolita

  • Producent: Warszawska Fabryka Karabinów

  • Rodzaj broni: pistolet maszynowy

  • Prototypy: opracowywanie lata 1936–1938

  • Produkcja: 1939 rok (marzec-wrzesień)

  • Wyprodukowano: napewno 39 egzemplarzy (patrz tekst)

  • Kaliber broni: 9 mm

  • Zastosowany nabój: 9 x 19 mm Parabellum

  • Magazynek: pudełkowy na 24 naboje

  • Wymiary konstrukcji:

  • Długość: 970 mm

  • Długość lufy: 300 mm

  • Masa broni: 4,25 kg (niezaładowanej broni)

  • Masa lufy: 300 g

  • Szybkostrzelność teoretyczna: ok. 450 strz./min.

  • Zasięg skuteczny: do 200 m

Bibliografia

  1. Leszek Erenfeicht, 9 mm Pistolet maszynowy Mors wz.39Czasopismo Strzał Nr. 9 (17) wrzesień, Magnum-X
  2. Andrzej Konstankiewicz: Broń strzelecka Wojska Polskiego 1918-39. Warszawa: Wydawnictwo MON, 1986
  3. Witold Głębowicz: Indywidualna bron strzelecka II wojny światowej. Warszawa: Magnum X; Bellona, 2010
  4. Karabiny karabinki i pistolety maszynowe Encyklopedia długiej broni wojskowej XX wieku – Żuk Aleksandr B.
  5. Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie
  6. https://pl.wikipedia.org/wiki/Pistolet_maszynowy_Mors

16 maja 2021

Ostatnia aktualizacja 1 rok

image_pdfimage_printDrukuj
Udostępnij:
Pin Share
Subscribe
Powiadom o
guest
11 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Losot

cyt.dwa (Morsy)otrzymał Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy, fakt, ale na ćwiczenia w Zielonce i je zwrócił do CWPiechoty do Rembertowa.
Szkolenie pierwszych kandydatów na żołnierzy wojsk powietrznodesantowych rozpoczęto 1 maja 1939 roku. Byli to specjalnie dobrani oficerowie i podoficerowie, absolwenci Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie, znający języki obce[2]. Na początku czerwca 1939 ukończono szkolenie teoretyczne pierwszych 80 osób, a szkolenie praktyczne 5 sierpnia 1939[2]. Etapami szkolenia praktycznego były: ćwiczenia na trapezie, skoki z wieży oraz skoki ze spadochronem z samolotu (w dzień i w nocy)[2]. Uczestnicy kursu przechodzili także ćwiczenia dywersyjne np.: sposoby niszczenia mostów, wiaduktów, torów kolejowych, walka wręcz i strzelanie z różnych typów broni[2].
2 sierpnia 1939 WOS w Bydgoszczy przeprowadził pokaz działania bojowego desantu dywersyjnego, zorganizowany w rejonie Zielonki k. Warszawy. Pod osłoną nocy oddział 20 ludzi (8 żołnierzy piechoty, 9 saperów i 3 łączności) zrzucony z 3 samolotów zniszczył napowietrzną linię telegraficzną oraz linię kolejową Mińsk MazowieckiTłuszcz na odcinku między stacjami: Cyganów i Pustelnik[2] (później saperzy naprawili zniszczenia).
Po zakończeniu kursu jego uczestnicy powrócili do macierzystych jednostek, co spowodowało, że niemożliwe było wykorzystanie ich jako zgranego i skutecznego zespołu. Od 7 sierpnia do 16 września 1939 roku zaplanowano kolejny turnus szkoleniowy dla 40 nowych żołnierzy

  1. Mirosław Gajewski: Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy w 1939 roku [w:] Kronika Bydgoska XIII
  2. Rocznik oficerski 1939 , s. 477.

Rocznik oficerski 1939 , s. VI.

Last edited 2 lat temu by Losot
Losot

Epizody z Morsem
Przed ogłoszeniem mobilizacji, na rozkaz komendanta CWPiech gen. B.Olbrychta, część Morsów wydano 3. Samodzielnemu Baonowi Piechoty z Rembertowa, a część otrzymała kompania sztabowa (dca kpt. Gądzio). 39 DPrez. pod dowództwem gen.bryg. Olbrychta została zmobilizowana w dniach 8-11 września w rejonie Siedlec, Białej Podlaskiej, Radomia i Zamościa. Dywizja walczyła w rejonie Krasnegostawu, Zamościa, Cześnik, Barchaczowa i Krasnobrodu. 27 września pod nieudanych próbach wyjścia z okrążenia 39. Rezerwowa Dywizja Piechoty złożyła broń w rejonie m. Szopowe.
Od maja 1939 2 sztuki pm MORS były na wyposażeniu Wojskowego Ośrodka Spadochronowego w Bydgoszczy. Były one użyte 2 sierpnia 1939 roku podczas desantu ćwiczebnego pod Zielonką, o ile w ogóle były to pm Mors, dokumentów nt. brak poza sugestiami Jędrzeja Korbala w WLU tom 277, (komedia z tymi Morsami w WOS, o ile w ogóle to były one, żadnego dokumentu na ten temat, a legenda żyje swoim życiem, przecież WOS nie mógł dysponować Morsami zanim Komisja Doświadczalna CWP ich nie rozdzieliła po jednostkach. Jakieś pm mieli 2 sierpnia na pokazowym desancie, ale kiedyś krążyła informacja (Młody Technik z lat osiemdziesiątych) ze wypożyczone na pokaz desantowania i po nim zwrócone do CWPiech, i wcale nie musiały to być morsy.
3 SBS był jednostką mobilizująca więc moim zdaniem największe szanse na otrzymanie Morsów miały – kompania sztabowa Nr.212 mob. przez 3 SBS, 2 kompanie asystencyjne (sztabowe) Nr 201, 202 z Kwatery Głównej Naczelnego Wodza, plutony karabinów maszynowych Nr 201 i 202 mobilizowane przez 3 SBS dla Kwatery Głównej Naczelnego Wodza (nie musieli mieć ckm-ów mogli dostać właśnie pm-y Mors), Oddział Ochronny Kwatery Głównej Naczelnego Wodza (2 plutony żandarmerii, 102 i 103). https://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=79&t=133712).

3 SBP pod dowództwem ppłk. Wiereńskiego, wchodził w skład Mazowieckiej BK i od 28.08.1939 r. znajdował się na granicy Prus Wschodnich w rejonie Chorzeli. Tam też stoczył pierwszą walkę. Dalej szlak bojowy 3. SBP prowadził przez Przasnysz, walki nad Narwią, prawobrzeżne Mazowsze i obronę Warszawy. Relacja sierż. Franciszek Kulesza z okolic Przasnysza 1939r. Zardzewiała śmierć Michał Sawczyc MON Warszawa 1973 ”początkowo instruktaż był prowadzony bez broni a następnie z bronią wyjętą ze skrzynki, kpr. pchor powiedział że broń ta nazywa się «mors». Na patrolu, w styczności z nieprzyjacielem ta broń zacięła mi się”

Zardzewiała śmierć Michał Sawczyc MON Warszawa 1973
Oświadczenie inż. Marian Wójcik dla dyr. MWP 25 lipiec 1962, jako użytkownika tego pm w kampanii wrześniowej „…broń tę otrzymali niektórzy dowódcy drużyn 1 kompanii dca por. Przeździecki, szef kompanii sierż. Antoni Flisiewicz. Każdy żołnierz otrzymujący Morsa otrzymał także po 2 specjalne parciane ładownice – każdą na 4 magazynki. Samodzielny batalion piechoty zakończył kampanię wrześniową w obronie Warszawy. W dniu zawieszenia broni przed wkroczeniem wroga do stolicy i w przygotowaniu do zdania broni, wszystkie wówczas będące w naszym posiadaniu«morsy» wraz z inną bronią maszynową zostały zakonserwowane i zakopane. Miejsce zakopania: teren składu drewna (może tartak) w pobliżu szosy wylotowej z Pragi do Radzymina. Uwaga poza relacją zapewne Michał Sawczyc „Inżynier wówczas kapral podchoraży – sam nie zakopywał broni, lecz pracę tę obserwował z pewnej odległości…”

Nadszedł list podpisany pseudonimem „Jędrek”. Z listu dowiedzieliśmy się, że w 1967 roku po pożarze we wsi Niemce w zabudowaniach B. Kosowskiego znaleziono pistolet „mors”, który zabezpieczyła milicja.

Relacja mgr. inż. Jerzy Szpecht, Warszawa 12 luty 1966 roku
Stroną balistyczną zajmował się i opracował inż. Piotr Wilniewczyc, konstrukcję prowadził dyrektor Fabryki Karabinów, inż. Jan Skrzypiński… Właściwym konstruktorem był Feliks Modzelewski, a później inż. Podsodkowski*(pisownia org.) z inż. Dworzyńskim…Z terenu warsztatu człowiekiem, który najlepiej się zna całą sprawę wykonawstwa i historię tego pistoletu jest inż. Józef Potyński…
*(W 1938 mgr inż. Jerzy Podsędkowski opracował w 1939 na konkurs dla Brazylii pistolet samopowtarzalny kalibru 11,43 mm x 23. Urodził się w 1900 w Rosji, zmarł w 1962 w Polsce. Od 1929 do 1939 pracował w Biurze Studiów Broni przy Państwowej Fabryce Karabinów w Warszawie, z przerwą 1,5-roczną od 1936 na studia we Francji, zaangażowany był m.in. w opracowanie małokalibrowego kbks w 3 odmianach (1935), prace nad VIS-em (był odpowiedzialny m.in. za wdrożenie i rysunki), pm wz. 1939 Mors (1938) i, w ramach zespołów konstrukcyjnych m.in. nad 7,92-mm kbppanc wz. 1935, karabinem maszynowym czołgowym i dwoma typami karabinów lotniczych. Od stycznia 1939 przeniósł się do Fabryki Stowarzyszenia Mechaników Polskich w Pruszkowie, gdzie był odpowiedzialny m.in. za projekt armaty przeciwpancernej kalibru 47 mm. W Wielkiej Brytanii od 1941, zaangażowany w sporo projektów (przyznano mu bodaj 8 patentów, w tym na 20-mm armatę, mechanizmy odpalający i zasilający 47-mm lotniczego działka automatycznego, 5 za pistolety maszynowe MCEM-1/2/4/6), po wojnie badał na zlecenie Brytyjczyków m.in. prototypy w fabryce Mausera. Powrócił do Polski w 1948).
We wrześniu 1939 roku w czasie ewakuacji FK trzy «morsy» wraz z całą dokumentacja fabryczną zastały dostarczone do Dęblina do rąk ówczesnego naczelnego dyrektora PWU – inż. Wierzejskiego, który z tą bronią i aktami Fabryki Karabinów przekroczył granicę rumuńską. Pozostałe około 5 sztuk wraz ze specjalnymi obrabiarkami (sprawdzianami i przyrządami) przewieziono do miejscowości Nowokrajewo, do czeskiej kolonii przygranicznej, a stamtąd do fabryki rolniczej w okolicy Ostroga (Ostróg (Острог, Ostroh) – miasto na Ukrainie, w obwodzie rówieńskim, do 1945 w Polsce, w woj.wołyńskim. Najbliższe miasta Łuck, Równe.)

Wiadomo, że żołnierze w 1939 roku niszczyli (skąd wiadomo, nie ma żadnych dokumentów ani relacji) pistolety, aby nie wpadły w ręce wroga lub starannie je ukrywali. Nie udawało się przez lata odnaleźć żadnego Morsa w Polsce. Po rozpoczęciu poszukiwań poza granicami kraju okazało się, ze dwa Morsy (prawdopodobnie te z Wołynia) znajdują się w Centralnym Muzeum Sił Zbrojnych ZSRR w Moskwie, sn 39 i 38. Dzięki wymianie do kraju powrócił w sierpniu 1983 roku jeden egzemplarz o numerze 38 z kolbą od sn.30. Znajduje się w MWP w Warszawie. Sn 19 pozostał w Muzeum Artylerii w Petersburgu. Brak jakichkolwiek doniesień na temat posiadania tego pm przez Niemców, choć nie jest to wykluczone. 1 sztuka sn.13 na Węgrzech w Honvedmuszeum, depozyt w muzeum w Bydgoszczy.

Koniec lutego 1944 r.
Jeden z Morsów znajdował się na wyposażeniu oddziału AK ppor. Nerwy.
Według otrzymanych informacji, w jednym z gospodarstw w okolicach Jakubowic znajdujemy w oborze pod obornikiem pistolet maszynowy polskiej produkcji, prawdopodobnie typ Mors (autor. lub Suomi). Po renowacji u rusznikarza był używany w oddziale. Dalsze jego losy są nieznane.
Akcje bojowe Lotnego Oddziału Partyzanckiego AK „Nerwa”
http://oddzialpartyzanckinerwa.blogspot.com
https://oddzialpartyzanckinerwa.blogspot.com/2009/11/uzbrojenie-oddziau-partyzanckiego-ak.html

Czy wyprodukowano egzemplarz wczesny z rysunku technicznego który miał krótka lufę i kadencje 1200 strz/min i czy to MORS 1?
W ilu egzemplarzach wyprodukowano Morsy 1-3 używane do prób porównawczych w Zielonce (po jednym egz. to zdecydowanie za mało, pęknięcie jednej sprężynki wstrzymuje cały program badań, nawet Solothurny S18-100 zakupiono 4, a S5-100 2 egzemplarze).
Kilka Morsów wywieziono w pierwszych dniach wojny z FK w Warszawie na Wołyń (Ostróg) i ślad urwał się. Prawdopodobnie przechwyciła je Armia Czerwona.(mogły to być sn.19, 20, 38, 39) https://bydgoszcz.tvp.pl/66565403/wojskowy-osrodek-spadochronowy Myślę zatem że morsów przed serią próbną 36 szt. było więcej, problem w tym czy były numerowane i ewidencjonowane, bo relacje byłych pracowników FK są różne i trudno wszystkich posądzać o konfabulacje. Poza tym dlaczego uparto się szukać morsów na terenie tartaku przy ul. Radzymińskiej 120 skoro autor informacji mówił o terenie składu drewna (może tartak) w pobliżu szosy wylotowej z Pragi do Radzymina. To nie tylko ul. Radzymińska ale też ul. Księcia Ziemowita, tym bardziej, że najstarsi pracownicy tartaku na Radzymińskiej twierdzili , że był jeszcze jeden zakład drzewny i to po tej samej stronie ulicy co posesja nr.120. Te poszukiwania należałoby powtórzyć, wachlarz środków technicznych dzisiaj jest o wiele większy niż w latach 60 ubiegłego wieku.

gość

“Mors” to była kompletna kupa i nieporozumienie, wyraz niemocy i braku pojęcia o konstruowaniu pistoletów maszynowych,oraz kolejny dowód na to że Wilniewczyc nie był żadnym “konstruktorem”, oni nawet nie potrafili sensownie skopiować udanego EMP nie mówiąc o samodzielnym konstruowaniu. Z “Morsem” nie wyszedł ten numer jak z VISem zerżniętym z kosmetycznymi zmianami z Colta 1911, “Mors” był od początku kompletną porażką.
Nikt z tych geniuszy oraz kochana IIRP nie wpadł na pomysł żeby zakupić licencję na doskonały pm “Suomi”…

gość

Dokładnie tak, w mity i “geniusz” polskich “konstruktorów” wierzą tylko ci którzy nic innego poza VISem na zdjęciu i Morsem w książce nie widzieli, oni myślą że świat nie znał pistoletów maszynowych aż przyszedł “wybitny konstruktor” (choć nazywanie go tak jest sporym nadużyciem) Wilniewczyc i pokazał światu pistolet maszynowy.
Ja ich częściowo rozumiem, taka twórczość w kraju bez żadnych tradycji konstruowania broni miała ich dowartościować, Drugą RP propaganda sukcesu zupełnie jak dzisiejsza przedstawiała jako “mocarstwo”, oni wiele rzeczy robili na siłę i z niemocy.
Ale zawsze zadaję pytanie, czy było aż tak wielkie dziadostwo finansowe w IIRP żeby nie móc kupić licencji na Suomi i przecież produkować go potem w polskich fabrykach…?

Losot

cyt[ Przewidziano zastosowanie tego typu broni przez jednostki Polskiej Policji Państwowej, która w 1928 roku zakupiła od Stanów Zjednoczonych 50 pistoletów maszynowych Thompson (w Polsce oznaczone jako wz.1921).] Rozkazem nr. 294 KGPP z dn. 27.7.1925 roku o ustaleniu etatu karabinów maszynowych ustalono etat na 60 szt. karabinów maszynowych Thompson. W 1925 zakupiono 60 szt. M1921, które do Polski dotarły 31.10. 1925.( Tomasz Świerczyński, Jacek Walaszczyk Pistolety maszynowe polskiej Policji II RP, kw Policja 4/2016). Były skonfigurowane w zestawie pm dwa magazynki 20 nb. Jeden magazynek 50 nb z ładownicami na pasach i futerałem na broń. Cena pm 175 $, magazynek pudełkowy 2,6 $, magazynek bębnowy L 50 nb. 18 $. W trakcie eksploatacji uszkodzeniom uległo 7 sztuk pm. Dodatkowo Komenda Główna Policji Województwa Śląskiego w Katowicach w 1925 zakupiła 5 sztuk, dotarły do KWP 24.11.1925 roku. Nosiły one numery 2359, 2360, 2688, 2920, 2930 i pochodziły z produkcji do lipca 1921roku. Pojawiły się w spisach uzbrojenia PWŚl za I kw. 1926roku i występowały do I kw. 1930roku (dalszych wykazów nie odnalazłem). Wg. spisu uzbrojenia Policji Państwowej Zarządzenie z 17.06.36roku I.T.2/17/9 Thompsonów było w jednostkach 58 w tej liczbie było 5 uszkodzonych (2 w SO w Warszawie rozdęte lufy i 3 w SFdSz w Mostach Wielkich n/n uszkodzenia). Pismem z dn. 22 grudzień 1937 Nr. 52790 KGPP zwrócił się do Komendantów Wojewódzkich o podanie stanów broni maszynowej i określenie zapotrzebowań na nią. Na podstawie nadesłanych odpowiedzi w styczniu 1938 roku można ustalić iż w jednostkach PP było 50 pm Thompson w tym 2 uszkodzone zgłosiły, 1 Poznań rozdęta lufa, 1 Tarnopol rozdęta lufa. Przy czym stan posiadania KWPP Poznań powiększył się w stosunku do stanu z 1936 roku o 2 sztuki które były na uzbrojeniu samochodów pancernych Peugeot kompanii Samochodów Pancernych “Bydgoszcz” 8 Dywizjonu Samochodowego, a nie zostały wykazane w spisie w 1936 roku. (pismo KWPP Poznań Nr.11141/37 z dn.29 grudzień1937 w odpowiedzi na pismo KGPP z dn.22 grudzień 1937 Nr. 52790). Stąd widać wyraźnie że między lipcem 1936 a styczniem 1938 ubyło 5 sztuk Thompsonów a liczba uszkodzonych wzrosła do 7 sztuk. Brak jest informacji gdzie przekazano owe 5 sztuk i co stało się z uszkodzoną bronią. W piśmie KGPP L.52790 dekret dn. 25 lutego 1938, a wysłanym 8 marca 1938 roku wykazano 38 sprawnych Thompsonów, brakuje informacji i dokumentów nt. dalszych 10 sztuk, gdzie zniknęły, czyżby rzekomy zakup dla KOP. Brakuje też informacji co stało się z 7 egzemplarzami uszkodzonej broni. Wskazówką mogą być zapisy w CAW Kanc. Szt. Gł. t. 113 – w 1936 r….w kilkanaście pistoletów Thompson wz. 21 wyposażono żandarmerię w KOP…, oraz ustalenia Dariusza Dąbrowskiego w książce Rzeczpospolita Polska wobec kwestii Rusi Zakarpackiej Toruń 2007. Czytając natknąłem się na informację ich bojowego użycia jeszcze w roku 1938. Cytat dotyczy uzbrojenia grup dywersyjnych zorganizowanych w ramach akcji „Łom”, mającej na celu destabilizację czechosłowackiej Rusi Zakarpackiej w październiku – listopadzie 1938 r. „Uzbrojenie stanowiły …dobre rkmy Thompson, nadesłane przez Korpus Ochrony Pogranicza.” Dariusz Dąbrowski, Rzeczpospolita Polska wobec kwestii Rusi Zakarpackiej 1938-1939, Toruń 2007, str. 154-155. “Każda z siedmiu partii otrzymała między innymi: pistolety maszynowe Thompson – 2 szt. (z KOP)…szczególną sympatią i zaufaniem cieszyły się rkmy Thompson nadesłane z KOP”. Dowódca partii nr 7 porucznik Feliks Szymański „Szymek” napisał w sprawozdaniu, że w uzbrojeniu miał 2 pistolety automatyczne Thomson. Znalazło to potwierdzenie w sprawozdaniu szefa służby uzbrojenia Grupy „Łom”, który zaznaczył, że pod koniec akcji przysłano do każdej partii po 2 sztuki Thomsonów i po 4000 sztuk amunicji do nich. W dokumentach nie ma jednak informacji, że broń ta została użyta w działaniach bojowych. Sprzęt i materiały przekazane przez dowództwa OK VI i OK X miały być zwrócone tym dowództwom, sprzęt i materiały uzyskane z Ekspozytury nr 2 miały trafić do niej bezpośrednio, a uzbrojenie przekazane przez KOP (pistolety maszynowe Thompson i amunicja) miało protokolarnie być zwrócone Szefostwu KOP” Kwartalnik Bellona 1/2014 Działania specjalne na Śląsku Zaolziańskim i Rusi Zakarpackiej w 1938 roku (akcja „Łom”). ppłk dr. Andrzej Weszendyrówny.
Stąd wzięły się niedomówienia w stylu podobno, 16 Thompsonów wz.28 kupiono dla KOP (choć faktycznie 1921 i nie kupiono, ale przekazano z PP) i 14 dla Policji (faktycznie przekazano z Policji do KOP), gdzieś zniknęły, no bo przecież przekazanie odbywało się w sposób nie jawny, ale z analizy ocalałych dokumentów da się wyliczyć że było ich 15 sztuk o ile nie naprawiono uszkodzonych.

Losot

cyt. [Bazą ich poczynań, poza zaleceniami komisji wojskowej były także wyniki prób eksploatacyjnych kilku typów pistoletów maszynowych, bardzo popularnych w Europie, które na wiosnę 1937 roku Instytut Techniczny Uzbrojenia przeprowadził przy pomocy słuchaczy Szkoły Piechoty w podwarszawskim Rembertowie. W ich trakcie testowano zalety i wady szwajcarskiego pistoletu maszynowego SIG Neuhausen (kopii Maschinenpistole 18.I Schmeissera), fińskiego Suomi konstrukcji Aimo Johannesa Lahtiego, niemieckiej Ermy EMP i amerykańskiego pistoletu maszynowego Thompson Model 1928,] w 1937 roku nie prowadzono prób Thompsona, tylko Ermy, Neuhausena i Suomi – dowód pismo CWPiech

20240123_170720